Konferencja Heisenbug Moscow 2018

Konferencja w Rosji – powtórzcie to sobie w myślach i zastanówcie się, jakie skojarzenia pojawiają się w waszych głowach. Czy u nich są w ogóle jakieś konferencje? Nawet jeśli są, to po co człowiek miałby kusić los i pójść na jedną z nich? Tak się składa, że w grudniu pojechałem na Heisenbug do Moskwy – i wróciłem zadowolony. Więcej, konferencja była tak sprawnie zorganizowana i dobrze przemyślana, że moim zdaniem organizatorzy polskich wydarzeń mają się czego uczyć.

Nie przepadamy w Polsce za Rosją – zgodnie z sondażem z 2015 roku, 80% badanych ma o niej negatywne zdanie. Zaryzykuję stwierdzenie, że często nasza znajomość wschodniego sąsiada ogranicza się do oglądania youtube’owych kompilacji “meanwhile in Russia”, więc jest duża szansa, że łączymy z tym krajem obrazy niewiarygodnych wypadków, fuszerek i wygłupów. Zresztą jeśli wpiszemy w wyszukiwarce YouTube’a po prostu “russia”, dostaniemy przeważnie właśnie tego typu kompilacje w wynikach – przynajmniej ja takie zobaczyłem wchodząc dziś na serwis z polskiego IP w trybie incognito. Pierwszy poważny filmik znalazłem dopiero na 13 pozycji i była to analiza – uwaga – “Can Russia Invade Europe?”. Ogólnie takie okoliczności dają sporą szansę, że nie ciągnie nas specjalnie do wycieczek na Wschód od Bugu.

Heisenbug i wyjazd

Heisenbug to spora konferencja o testowaniu oprogramowania, organizowana co pół roku na zmianę w Sankt Petersburgu i Moskwie. Jeśli ktoś jest zainteresowany szczegółami, zapraszam na anglojęzyczną wersję strony konferencji. Jeśli będziecie oglądać nagrania na YouTubie, to słowo “Giejzenbag” oznacza nic innego jak rosyjską wymowę nazwy konferencji – ot taka specyfika litery “h” w rosyjskim. Gdyby was to zastanawiało – tak, Rosjanin wymówi trochę inaczej niż my “Hitlera” i “hamburgera” :)

Przyznam się od razu – wyjazd do Rosji nie był moją inicjatywą. Dostałem maila od organizatorów, zapraszającego do nadesłania zgłoszenia na Call For Papers. Nigdy nie czułem się testerem, więc miałem problem, co jako programista miałbym do zaoferowania uczestnikom, dodatkowo na konferencję nie miałem akurat miejsca w kalendarzu. Odpisałem, że nie dam rady w danym momencie, minęło pół roku i organizatorzy przypomnieli mi o otwarciu zgłoszeń na edycję moskiewską – a mi przyszedł do głowy pomysł. Zgłosiłem się i rozmawiało nam się na tyle dobrze, że 6 grudnia mogłem opowiedzieć w Moskwie, jak zacząć przygodę z testami kontraktowymi.

Nigdy przedtem nie wyjeżdżałem za wschodnią granicę Unii Europejskiej, więc cała wyprawa była dla mnie nowością. Organizatorzy byli bardzo pomocni, przez co spędziłem bardzo mało czasu na samodzielnym dowiadywaniu się o podróżach do Rosji.

Na wyjazd potrzebna jest wiza, ale proces jej wyrobienia jest prosty i całkiem przejrzysty, a wizyty w rosyjskich placówkach niestresujące – to wręcz przyjemność jeśli pomyśleć o poniżających scenach w konsulatach Stanów Zjednoczonych. Od organizatorów konferencji dostałem wymagane formalnie “zaproszenie” do wydruku, wniosek wypełniłem sam (korzystałem z poradników na stronie Masa Perłowa, NoMoreMaps oraz Języki i Podróże).

Nie przyszło mi to wcześniej do głowy, ale podróż do Moskwy jest naprawdę krótka – LOT ma połączenia w wygodnych porach, leci się niecałe 2 godziny, różnego rodzaju kontrole nie zajmują więcej niż przy połączeniach w granicach Unii Europejskiej. Z lotniska co pół godziny odjeżdża pociąg, 35 minut i już jesteśmy w centrum. Lepiej zapomnijcie o taksówkach, jeden z prelegentów spędził w korkach 2 godziny!

Tyle w temacie, jak się tam dostałem – pora na parę słów o tym, czym wydarzenie się wyróżniło.

Z perspektywy uczestnika

Pierwsze, co mnie zaskoczyło: prezentacje miały z założenia zająć przynajmniej 50 minut z godzinnego okienka czasowego, akceptowalna była też sytuacja, że nie zostanie czasu na pytania. Dlaczego? Między prezentacjami były umieszczone półgodzinne przerwy, prelegenci mieli obowiązek udać się bezpośrednio po swoim wykładzie do tzw. discussion zones, oznaczonych zgodnie z numeracją sal, i oczekiwać na chętnych do rozmowy. Pod ręką stał flipchart, można było coś narysować, gdyby ciężko wyjaśniało się daną kwestię słowami. Jak dla mnie to rewelacyjny pomysł – na polskich konferencjach często ciężko dopchać się do prelegenta, który stoi na wąskim podwyższeniu, jest rozproszony zbieraniem sprzętu, obsługa sali niecierpliwi się, bo powiedzmy za 15 minut wchodzi na scenę następna osoba, potem prelegent gdzieś znika – na pociąg, na jedzenie, do kumpli. Tu nie było takiej opcji – miał stać w oznaczonym miejscu pół godziny i odpowiadać. Tak powinno to wyglądać!

Dalej: w otwartej przestrzeni było wyznaczone tzw. demo stage, gdzie w trakcie przerw pojawiali się przedstawiciele sponsorów i opowiadali historie ze swoich projektów, używane rozwiązania itp. Ot takie całodzienne lightning talks z dobrym nagłośnieniem i wygodnymi siedzeniami, zapewniające, że nie będą nudzić się uczestnicy, którzy między wykładami nie mieli ochoty grać w konkursach na stanowiskach sponsorów albo rozmawiać twarzą w twarz z żywymi ludźmi ;) Demo stage miało jeszcze jedną ważną funkcję: było zwalniane w momencie rozpoczęcia “normalnych” prezentacji i puszczano przekaz na żywo z najbardziej zatłoczonej sali (nie zawsze była to główna z nich). Jakość dźwięku i obrazu była bardzo dobra, bo konferencja oprócz normalnych biletów sprzedawała też bilety na transmisję online i przykładała się, żeby ludzie chcieli płacić za tego rodzaju dostęp. Prelegenci mogli skorzystać z konferencyjnego wskaźnika, który oprócz przełączania slajdów podświetlał miejsce na ekranie tak, że było to też widoczne na transmisji (i późniejszym nagraniu).

Program na stronie, na wyświetlaczach i w druku miał ikonki przy każdej prezentacji informujące o poziomie trudności i języku. Niby mała rzecz, ale na polskich konferencjach regułą jest, że do rozpoczęcia wykładu nie wiadomo, czy będzie po polsku, czy po angielsku – to nie jest przyjazne dla uczestników z zagranicy.

Z perspektywy prelegenta

Heisenbug ma własny proces przyjmowania tematów. Przed zaakceptowaniem organizatorzy zestawiają rozmowę przez Hangouts, gdzie “kandydat” ma opowiedzieć krótko o swoim pomyśle i jeśli to możliwe pokazać slajdy. Po zaakceptowaniu w ciągu około 2 miesięcy poprzedzających samo wydarzenie następują kolejne rozmowy, przede wszystkim przeznaczone na próby – prelegent “rzuca” slajdy na ekran i mówi, tak jakby mówił do widowni. Podobno regułą jest od 1 do 5 spotkań. Ja miałem dwóch opiekunów, przeprowadziliśmy 3 rozmowy, za każdym razem dostawałem sporo konstruktywnych uwag, wielokrotnie bolesnych, ale ostatecznie z prawie wszystkimi się zgodziłem i wprowadziłem w życie. Z tego, co wiem, nikt nie był zwolniony z prób – nawet zagraniczne gwiazdy prowadzące keynote’y.

Poza spotkaniami “na żywo” był dostępny konferencyjny Slack, gdzie oprócz ogólnego, wspólnego kanału każdy prelegent miał swój zamknięty kanał na dyskusje z “opiekunami”. Również to okazało się dla mnie bardzo przydatne na etapie przygotowań.

Organizatorzy ubijali specyficzny “deal” z prelegentami: dzień przed konferencją zabierali chętnych na zwiedzanie miasta i kolację. W zamian każdy miał obowiązek pojawić się w docelowym pomieszczeniu, poznać opiekuna sali, wpiąć i przetestować sprzęt. Mieliście sytuacje, że siedzicie na widowni, wybija pełna godzina a na podwyższeniu prelegent miota się i poci, bo zorientował się, że nie ma HDMI albo że brakuje cud-makprzejściówki? Krzyczy do ludzi z końca sali, czy czcionka nie jest za mała, bo po raz pierwszy przystosowuje IDE albo terminal do rzutnika? Albo 5 minut przed rozpoczęciem dopytuje się, jak trafić do jego sali? Nie tu!

Już w trakcie konferencji bardzo komfortowo przebiegało przygotowywanie się do wejścia na scenę – ze względu na istnienie discussion zones poprzedni prelegent był dość szybko “wyganiany” z pokoju, zostawało prawie pełne pół godziny na spokojne zainstalowanie się. Mój kierownik sali był bardzo pomocny, przykładowo zajął się testowaniem dźwięku, gdy ja wpinałem kable – dostałem już ustawiony mikrofon.

Są konferencje, które potrzebują 2 miesięcy, by podesłać prelegentowi feedback od widowni. Ja dostałem mail z ocenami 2 tygodnie po Heisenbugu. Czy Rosjanie są bardziej otwarci niż Polacy? Nie, po prostu uczestnicy aby dostać link do nagrań musieli wypełnić ankietę o konferencji i każdej prezentacji. Surowy materiał wideo z całego wydarzenia otrzymałem dwa dni (!) po zakończeniu. Obrobione nagranie miałem w niecałe 3 tygodnie od mojego wystąpienia.

Organizatorzy opłacili prelegentom nocleg w hotelu, gdzie odbywała się też konferencja. Pozwalało to choćby wyspać się dłużej, bo nie było potrzeby dojeżdżania gdziekolwiek. Doceniłem też ten fakt, gdy przypomniałem sobie o zapasowych bateriach zostawionych w pokoju hotelowym – idąc spokojnym krokiem obróciłem po nie w 10 minut. Wygodny był schowany speakers room: można było się wyciszyć, albo odstresować rozmawiając z innymi prelegentami, albo zjeść obiad nie trzymają się ściśle przerwy obiadowej i unikając kolejek.

Ciekawostki

Heisenbug miał 3 ścieżki, przy czym organizatorzy układając program starali się, by za każdym razem jedna z trzech odbywających się równolegle prezentacji była po angielsku. Czemu nie wiecej i czemu keynote był po rosyjsku? Organizatorzy wyjaśnili mi, że znacząca część uczestników nie czuje się komfortowo z językiem angielskim i gdyby otwarcie było po angielsku, największa sala mogłaby świecić pustkami. Stąd też większość gości z zagranicy mówiło w mniejszych pomieszczeniach. Za sprawą hotelu było to zresztą niecodzienne doświadczenie – jestem przyzwyczajony do prezentacji IT w nowoczesnych wnętrzach, a tu przyszło mi przebywać w salach przypominających muzeum albo wręcz pałac.

After party zaczynało się wkrótce po zakończeniu sesji pierwszego dnia, w tym samym miejscu, co sama konferencja, więc nie było kilkugodzinnej przerwy, w trakcie której człowiek nie wie, co z sobą zrobić. Tu kolejne zaskoczenie: nie była to po prostu impreza, żeby napić się i wyszaleć. Jeśli ktoś był chętny, mógł wziąć udział w nieformalnych sesjach dyskusyjnych BOF – była jedna po angielsku i jedna po rosyjsku. Był też czas zarezerwowany na zabawę karaoke, ale w bardzo specyficznej formie: dwie osoby rywalizowały na scenie, mając za zadanie wykładanie na zadany temat do zmieniających się slajdów, po każdym slajdzie druga osoba podejmowała wątek. Temat były losowany wśród poważnych informatycznych problemów, jak “Kotlin DSL tests” albo “#noestimates”, natomiast slajdy były najczęściej bardzo niepoważne albo niemające najmniejszego związku z komputerami czy pracą. Jeśli rywalizujące osoby udawały, że robią to na poważnie, zabawa była przednia. “Ignite karaoke” to najbardziej szalona i pomysłowa rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem na konferencji.

Zdjęcia z mojej komórki są dość nędzne, nawet nie próbuję pokazać tu wypasionych stanowisk sponsorów, festiwalu geekowskiej mody, dynamiki dyskusji itp. – znacznie lepiej widać to w oficjalnej galerii zdjęć.

Jeszcze co do stereotypów – przez cały pobyt w Rosji nie widziałem na oczy picia wódki.

Czemu wyszło tak dobrze

Mam świadomość, że nie każda konferencja jest w stanie osiągnąć poziom Heisenbugu. Feedback i nagrania pojawiły się tak szybko dlatego, że przygotowywały je osoby pracujące na pełen etat, a nie po godzinach – co było możliwe, bo bilety były drogie. Żeby nie było wątpliwości – nie mam nic przeciwko darmowym albo tanim i mniej “wypasionym” konferencjom – są potrzebne i cieszę się, że mogę wśród nich wybierać. Nie oczekuję, że ludzie pracujący przy takich wydarzeniach będą poświęcali swój wolny czas na doszlifowanie każdego możliwego szczegółu. Z drugiej strony uważam, że na rynku jest też miejsce na konferencje droższe, a przykład z Rosji pokazuje, jak można dobrze spożytkować większy budżet i zaoferować wysoką jakość, a nie przepuścić pieniądze i np. rozdać głupie gadżety. Jeśli już płacimy dużo – wymagajmy dużo. Nie mam zamiaru wytykać palcami – chodzi mi o wskazanie możliwości ulepszeń, a nie potępianie.

Wydaje mi się, że ekipa organizatorska działała tak dobrze, ponieważ są to ludzie poświęcający się prawie w stu procentach tylko takiej pracy, robiący jedną konferencję za drugą. Ledwo kończył się Heisenbug, a w tym samym miejscu zaczynały być rozstawiane stanowiska na inną konferencję, Mobius, pod skrzydłami tej samej grupy. Nazwa jest trochę myląca, bo JUG.RU organizuje około 12 konferencji rocznie, z tematyką rozpościerającą się od DevOpsów i QA po JavaScript i .NET. Przy takiej ciągłości opłaca się zainwestować w powtarzalny, dopracowany proces, oszczędza się na projektowaniu stron internetowych itp.

Co chciałbym, żebyście wynieśli z tego tekstu? Po pierwsze, o ile pozwala na to wasz budżet szkoleniowy, warto rozważyć wybranie się na jedną z rosyjskich konferencji JUG.RU, ponieważ są to wysokiej jakości produkty. Dalej, jeśli macie doświadczenie w występowaniu i coś ciekawego do powiedzenia, może być łatwiej dostać się ze swoim tematem na rosyjską konferencję niż np. na konferencję w Anglii – tak jak pisałem, potrzebni są goście z zagranicy do wypełnienia części anglojęzycznej, a wydaje się, że z powodu stereotypów chętni nie pchają się drzwiami i oknami. Wreszcie, jeśli sami pomagacie w organizacji polskiej konferencji, są pomysły, które można podpatrzeć u rosyjskich kolegów.

Creative Commons License
Except where otherwise noted, the content by Piotr Kubowicz is licensed under a Creative Commons Attribution 4.0 International License.