Ubuntu 20.04 aktualizuje się łatwo i przyjemnie, od strony obsługi programów (KDE) działa dobrze, natomiast obsługa sprzętu kuleje tak, jak w Ubuntu nie pamiętam od dawna. Jeśli ktoś planuje podbicie wersji systemu – polecam jeszcze poczekać. Zwłaszcza, jeśli używa laptopa firmy Dell.
Spis treści
Wstęp
Ubuntu 20.04 miało swoją premierę 23 kwietnia, a wraz z nim siostrzana dystrybucja używane przeze mnie, czyli Kubuntu. Minął miesiąc i jeden dzień, uznałem, że gdyby coś krytycznego miało wyjść, to by już przez ten czas wyszło, więc bezpiecznie można zabierać się za aktualizację systemu. Recenzje nowego Ubuntu były pozytywne, nie spotkałem się z opisami strasznych problemów. Okazało się, że byłem w błędzie i bezpieczniej jest odczekać raczej dwa miesiące niż miesiąc.
Oprogramowanie
Nowe KDE nie przynosi znaczących zmian. Póki co najbardziej cieszy mnie tryb nocny – mniej męczy oczy niż jasne kolory. Zaskoczył mnie jego efekt uboczny: mam przy nim wrażenie, że czcionki są dużo ostrzejsze. To trochę nieintuicyjne, bo ten tryb daje mniejszy kontrast między jasnym tłem a ciemną czcionką (unikam w programach ciemnego motywu, w ogóle do mnie nie przemawia). Może rolę gra tu używana przeze mnie nienaturalna rozdzielczość niedopasowana do wyświetlacza: zamiast zgodnej ze sprzętem 1920×1080 siedzę na 1600×900, bo w ten sposób mam czytelną czcionkę w każdym programie bez grzebania w jego ustawieniach i powiększania.
KDE postanowiło po raz kolejny zmienić domyślny odtwarzacz muzyczny. Nowy nazywa się Elisa, wygląda ładnie i jedną z pierwszych moich czynności po uruchomieniu zaktualizowanego systemu było pozbycie się go z dysku. Rozumiem powody takiego wyboru twórców KDE, bo poprzedni, Cantata, ze względu na bazowanie na mpd praktycznie nie nadawał się dla ludzi nietechnicznych. Elisa jest dużo prostsza, ale chyba zabrakło developerów do rozwoju, bo dostępne funkcje w zasadzie kończą się na standardowych przyciskach kontroli odtwarzania. Wróciłem do Cantaty (została w repozytorium).
Sprzęt
Wygląda na to, że najnowsze Ubuntu nie odetnie ci dostępu do monitora ani sieci, pewnie też nie odmówi startu jak wersja 18.04, ale już stabilność dostępu do sieci i korzystanie z dźwięku stają pod znakiem zapytania.
Wkrótce po aktualizacji na laptopie Della zacząłem mieć ogromne wahania transferu WiFi, który regularnie spadał do zera. Okazało się, że przyczyną nie jest moja sieć: coś posypało się po stronie systemu. Zadziałał workaround z edycją /etc/NetworkManager/conf.d/default-wifi-powersave-on.conf (czyli całkowite wyłączenie oszczędzania energii) podany w serwisie Ask Ubuntu. Wszystko działało natomiast bez zarzutu na laptopie HP.
Mam wrażenie, że pingwin i słuchawki Bluetooth nie idą z sobą w parze. Jakiś kwartał (do stycznia 2020) zajęło wprowadzenie poprawnej obsługi popularnych bezprzewodowych słuchawek Sony z redukcją szumu. Sam sprawdziłem na pożyczonych – na aktualnym Ubuntu działają. To świetnie, ale co gdy szukasz czegoś mniej zabudowanego i w cenie poniżej tysiaka? Wielu użytkowników zgłasza, że na ich mniej popularnych słuchawkach owszem, da się słuchać muzyki (w trybie A2DP), ale nie mogą włączyć korzystania z mikrofonu (pulseaudio wyświetla tryb HSP/HFP, ale oznacza go jako „not available). Trafiłem na taki problem na tanim zestawie słuchawkowym i poległem. Powiązany bug jest otwarty od 2016 roku, w pulseaudio brakuje potrzebnej funkcjonalności a ruch, żeby ją dodać, jest wolny.
W Ubuntu 20.04 pojawił się jeszcze dziwniejszy problem, którego doświadczyłem na laptopie Della, ale już nie HP. W słuchawkach na kablu po aktualizacji z 19.10 przestaje działać mikrofon. Co więcej, jeśli manipulujemy przy źródle nagrywania dźwięku, możemy sprawić, że zepsujemy odtwarzanie: słuchawki zaczną wydawać trzaski i przestaną grać. Idąc po komentarzach na forum Della trafiłem na zgłoszenie w Ubuntu. Tu akurat udało się przepchnąć poprawkę, jest w repozytorium z proponowanymi pakietami i jak sprawdzałem naprawia problem. Naprawiony pakiet pulseaudio ma planowo za tydzień być dostępny dla każdego – jak widać chyba pospieszyłem się z instalacją.
Czy Dell to linuksowy koszmar? Ciężko powiedzieć, natomiast ten sprzęt dał mi popalić już wcześniej. Laptop przychodził od producenta z ustawieniami BIOS-u, które powodowały, że Linux nie był w stanie przy instalacji wykryć dysku. Winny był włączony tryb RAID. Tak, to nie pomyłka – RAID w komputerze osobistym, do tego przenośnym. Ręce opadają. W codziennej pracy sprzęt Della sprawuje się jednak bez zarzutu, przynajmniej było tak do momentu nieszczęsnej aktualizacji. Myślę, że można trafić gorzej.
Podsumowanie
Czy to znaczy, że Ubuntu to fatalna dystrybucja, a nowa wersja została źle przygotowana? Nie wydaje mi się. Problemy z dźwiękiem skupiają się w pakiecie pulseaudio, który nie jest specyficzny dla Ubuntu. Prędzej ta sytuacja pokazuje na słabość całej społeczności Linuksa i firm tworzących jego desktopowe dystrybucje, przejawiającą się w tym, że podsystem dźwięku nie ma opiekunów.
Nie za wesoła jest sytuacja ze słuchawkami Bluetooth, a już szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że w obecnych feralnych okolicznościach sprzęt do zdalnej komunikacji stał się artykułem pierwszej potrzeby. Wygląda na to, że znalezienie bezprzewodowych słuchawek współpracujących z pingwinem wymaga uzbrojenia się w cierpliwość: szukania w Internecie wpisów osób, którym dany model działa albo zamawiania ze zwrotem i próbowania do skutku. Ech. Ja chyba chwilowo sobie odpuszczę. Gdybym natomiast takie miał, na pewno nie wyrzucałbym do śmieci starych kablowych słuchawek. Stabilność styku podsystemów dźwięku i Bluetooth w Linuksie skłania do obaw, że z dnia na dzień regresja tu czy tam zamieni zestaw bezprzewodowy w zestaw bezmikrofonowy albo coś jeszcze gorszego.
Cieszy mnie natomiast stabilność KDE, które kolejny raz nie sprawiało problemów przy aktualizacji. Dokładnie czegoś takiego oczekuję od dojrzałego środowiska graficznego.
Zdjęcie wykonał Petr Macháček.